"... kierujemy się na ogół tą maksymką, moc radości wzmacniać smutku odrobinką..." Jeremi Przybora

czwartek, 27 lutego 2014

Mini wykład o maksi sprawie

Och, gdzie mi tam do profesora Kołakowskiego. Och, gdzież! Ja nawet kropek i przecinków nie byłabym godna stawiać w jego pracach! 
Ale co, jak co, ale Pączek nie tylko wart jest mszy! Nie tylko królestwo za Pączka! Nie tylko, że Pączek wart jest grzechu! Ale Pączek jest także wart mini wykładu, bo taki Pączek to wszak maksi sprawa! Co prawda profesor Kołakowski nie lubił jedzenia, nie lubił w ogóle jeść i konieczność spożywania czegokolwiek uważał za zło konieczne. Stąd pewnie ni słowa o Pączku w jego pracach... A szkoda... Wystarczy jednak, że napisał i powiedział moc mądrych rzeczy, wobec czego brak słów o Pączku wybaczyć łatwo  i... samemu wziąć się za...

Mini Wykład o Maksi Sprawie
a więc
Słów Kilka o Jego Wysokości Pączku!

"Gdy uderzył wielki dzwon,
objął w świecie pączek tron.
Król przez wszystkich ukochany,
piękny, pulchny i rumiany,
W brzuszku wprawdzie miał on dziurę,
lecz w tej dziurze konfiturę.
Okazale i wspaniale siadł Król Pączek na krysztale;
A wokoło jego dworki, wysmukłe i kruche faworki,
Na półmiskach legły szynki i kanapki i tartynki.
Co za hałas, co za gwar! Tańczy chyba ze sto par.
Bo za króla Pączka hula nawet dziadziuś i babula...
Świat się cały w kółko kręci, tańczy, hula bez pamięci."

                                                                                        J.Mączyński "Losy króla pączka"

Pączek, jaki jest, każdy widzi. Gdyby jednak zdarzył się nieszczęśnik - oj nieszczęśnik to wielki! - nie wiedzący, co zacz Pączek, oto krótki kurs obrazkowy:








Skąd przyszedł do Polski Pączek? Nie wiadomo, ale być może z Turcji, a może z Wiednia. Pewne zaś jest to, że zadomowił się u nas już wieki temu i miewa się cały czas jako ten Pączek w maśle!
A już w Tłusty Czwartek to już króluje, że ho ho! "Kurier Warszawski" w 1829 roku wyliczył, że cukiernie warszawskie wysmażyły i sprzedały w Tłusty Czwartek ponad 45 tysięcy Pączków, a trzy razy więcej usmażono ich w kuchniach domowych.

W drugiej połowie XIX wieku niemiecki dziennikarz obwieścił w "Danziger Zeitung" i "Schlesische Zeitung", po wizycie w Warszawie i małym tourne po jej cukierniach, że Pączki to "specjał godny salonów, łagodnie rozpływający się w ustach, cudowny amalgamat jajek, masła i kremowej śmietanki...".

Jeśli już jesteśmy przy słowie pisanym, koniecznie trzeba wskazać na Pączek, jakim widział go w swoich czasach Jędrzej Kitowicz, o czym nakreślił słów kilka w "Opisie obyczajów": "Staroświeckim pączkiem trafiwszy w oko, mógłby je podsinić, dziś pączek jest tak pulchny, tak lekki, że ścisnąwszy go w ręku, znowu rozciąga się i pęcznieje, jak gąbka do swojej objętości, a wiatr zdmuchnąłby go z półmiska". I jak to brzmi? Jak ideał pączka... Marzenie nieustraszonego pączkożercy...

W Tłusty Czwartek oczywiście jadać można , wedle tradycji, wiele różnych potraw. I tych słodkich, i tych mięsnych, a wszystkie mogą być rozpustnie pyszne, rozpustnie rozkoszne. "Tłusty Czwartek jest dniem uprzywilejowanym u Polaków do biesiad zapustnych, na których muszą być u możniejszych pączki i chrust czyli faworki, chruścik, a u ludu reczuchy, pampuchy..." pisał drzewiej Gloger. Nie poczuwam się do możniejszych:-), ale dziś stawiam wyłącznie na spotkania z Jego Wysokością Pączkiem! A co!

Na koniec mini wykładu o Pączku, załączam ulotkę autorstwa Światowej Organizacji Żywienia, wydaną specjalnie dla obywateli Rzeczypospolitej Polskiej, odnośnie zalecanego spożycia Pączków w Tłusty Czwartek. 




Od siebie zaś, by sprostać powyższym wymogom narzuconym przez światową organizację, przedstawiam przepis na cudownie puchate, lekkie, delikatne Pączki. Niestety bezmarmoladkowe oraz OCH! OCH! bezlukrowe, ale mimo tego  p r z e p y s z n e. Mimo tego boskie! A więc...


Pączki ziemniaczane

Składniki:
- 1 kg mąki 
- 1 kg ziemniaków ugotowanych i utłuczonych lub zmielonych, koniecznie ciepłych, ale nie bardzo gorących
- 1 kostka (250 g) margaryny  
- 10 dag drożdży
- 4 jaja
- 1/2 szkl. cukru
- cukier puder do posypania Pączków

Margarynę rozpuścić, nieco przestudzić, dodać cukier, rozkruszone solidnie drożdże, ciepłe ziemniaki, mąkę i jajka. Wszystko porządnie wyrobić. Formować małe kulki, wielkości niezbyt małego orzecha włoskiego, odłożyć na 5 - 10 minut do wyrośnięcia, ale nie jest to konieczne. Smażyć na średnio głębokim tłuszczu, mocno rozgrzanym oleju. Odsączyć na papierze. Po wystudzeniu posypać cukrem pudrem. 

Pewnie pączki takie są niektórym z Was znane. A jeśli nie, polecam bardzo. Z powyższej ilości wychodzi straaaaaszna fura Pączków. My je pieczemy raz na ruski rok, czyli z jakiś raz w roku właśnie:-) w porywach do dwóch. 

Smacznego! 

W Tłusty Czwartek apeluję podwójnie!

PĄCZKOŻERCY WSZYSTKICH KRAJÓW ŁĄCZMY SIĘ!

CZUJMY SIĘ ZAWSZE JAK PĄCZKI W MAŚLE! 

I udanego, pysznego, słodkiego, rozpustnego, bezmyśleniaokaloriach Tłustego Czwartku życzę! Podobno im więcej Pączków dziś zjemy, tym większe szczęście na cały rok. A więc... PĄCZKUJMY! 

Padam do nóżek i udaję się po pączka:-) drugiego dziś:-) na razie... :-D
Edyta z Kubkiem Kawy

wtorek, 25 lutego 2014

Milion pięćset sto dziewięćset

Ile to jest? To taki dziwna liczba, prawda? Pamiętam, że moja ulubiona w dzieciństwie, gdy nie chciało mi się liczyć czegoś, czego było straaaasznie dużo. A i dziś często posiłkuję się owym, niewiele znaczącym i nie nazbyt dokładnie wyliczonym, milion pięćset sto dziewięćset. Stanowi to nawet, w moim języku, równowartość, a może tylko równoważnik, innej dziwnej quasi liczby - cały worek pieniędzy. Też na pewno taką znacie, prawda?

W ogóle to mam kłopot z liczbami, już nie z takimi zadziornymi i wymyślnymi, jak owe powyżej. W podstawówce uczono mnie, że poszczególne składowe liczb pisze się oddzielnie. Tak więc mieliśmy, na przykład, dwieście pięćdziesiąt sześć tysięcy trzysta dwadzieścia sześć. A od dobrych kilkunastu lat widuję bardzo  często, jeśli nie zawsze, dwieściepięśdziesiątsześćtysięcytrzystadwadzieściasześć. Więc jak to jest z tą pisownią liczb? I co ja mam o tym myśleć? Czy może tak źle z moją pamięcią, a tak właśnie pisało się od zawsze, a jednocześnie tak dobrze z wyobraźnią, że taką pisownię sobie wymyśliłam? Hmmm... 

Odnośnie dziwnych liczb! Moja koleżanka Giena, z którą chodziłyśmy do liceum, a której imienia  -Monika - zdarzało się, że nie pamiętali nawet nasi nauczyciele, opowiadała mi historyjkę z czasów swej nauczycielskiej kariery anglistki w szkole podstawowej. Otóż zrobiła sprawdzian, w którym słownie należało napisać ujęte w formie matematycznej liczby. I tak "21" uczeń wykaligrafował jako "twentyelewenty":-) Czyż nie pięknie kreatywna twórczość? Coś jak milion pięćset sto dziewięćset! A Giena nie przyznała nawet ćwierci punkcika... Oburzające! 

Wracając do milion pięćset sto dziewięćset. Tyleż właśnie listków musiałam wydziurkować, by poczynić kilkanaście zaproszeń na komunię. Dziurkowanie przyjemne, tym bardziej, że użytkowałam resztki - brzegi z wycinania bożonarodzeniowych gwiazd i tak mi się jeszcze świątecznie zrobiło. Potem nastąpiło kilkanaście, a może kilkadziesiąt nawet, godzin przyklejania listków na wycięte uprzednio okręgi.



Monotonne przyklejanie miliona pięciuset stu dziewięciuset :-)) listków bynajmniej nie dłużyło się, bo jestem w fazie zasłuchania nową płytą Agi Zaryan oraz słuchania jak genialnie Janusz Gajos czyta mi "Pana Wołodyjowskiego". No wiem, "Trylogia"... ale w sumie czemu nie? Zwłaszcza, gdy ten Gajos... A poza tym, pozostałe książki do słuchania (czyli raptem jakieś dziesięć sztuk) już mi się wysłuchały do ostatniej zgłoski.

Reasumując, TRZASK PRASK!! No, może nie tak "trzask prask!!", bo zajęło to ze trzy dni, ale powstały kartki. Pracochłonne bardzo, ale jedne z moich ulubionych. Na każdą okazję, a tym razem wystąpią w roli zaproszeń na komunię.
 



Jednak takie kartki to pikuś. W ogóle kartki to pikuś! Żadna sztuka! Żadna! Bo kto z nas potrafi spać w takiej pozycji? Nie przez kwadrans, nie przez krótkie pół godzinki, ale przez milion pięćset sto dziewięćset minut!! No kto?


A może sypialibyśmy właśnie tak, gdybyśmy potrafili zrobić potem coś DOKŁADNIE takiego...


... i wyluzować, zluzować, rozluźnić wszystko co należy.

Ależ słońce za oknem. Musi, wiosna idzie!

Padam do nóżek, przesyłając jednocześnie uściski! Oczywiście milion pięćset sto dziewięćset uścisków!
Edyta z Kubkiem Kawy

piątek, 21 lutego 2014

Na początek zaproszenia a potem...

Jeszcze w ubiegłym roku - łoj, jak ten czas leci! - takie oto zaproszenia na chrzciny małego Mikołajka wychałturzyłam. 



Jako, że posiadałam jedynie jedną sztukę uroczego tekturowego konika, z którego zrobiłam inny użytek (o czym poniżej), więc potraktowałam go jak szablon i powycinałam koniki z papieru, całe w błękitach.

Dla owego Mikołajka wydziałałam także z tekturki - beermatu napis imienny, potraktowałam każdą literkę decoupagowo i taki oto efekt końcowy uzyskałam.




Do kompletu - aniołek na dobrą drogę przez świat.



Obszudrana doszczętnie (szudranie moja miłość!!) kartka gratulacyjno - życzeniowa dla Rodziców młodzieńca, ze zdobycznym wózeczkiem.



I jeszcze dla tegoż samego Mikołaja - albumik 25 na 25cm, na zdjęcia albo inne różne różności. I tu właśnie oryginalny tekturowy konik we własnej końskiej osobie.



Jak to ja, nie mogłam się oprzeć, i całość lekko postarzyłam, ale bez szudrania tym razem!

Przepraszam za jakość zdjęć, gdy je robiłam było tak strasznie deszczowo i pochmurnie (zupełnie jak w tej chwili) i nawet rozjaśnienie zdjęć nie daje zbyt wiele światła. Co prawda każda karta jest sztucznie nadgryziona zębem czasu, ale i tak nie była w oryginale tak ciemna, jak to opowiadają poniższe zdjęcia. 







To tyle mikołajowych opowieści.

A na koniec zapraszam do zabawy w "podaj dalej"! Kto chętny, zapraszam!
Sto tysięcy lat temu, czyli w ubiegłym roku... tak pod koniec roku... Wiem, wiem... Ale ze mnie nędzna norka. Oj, ogrrrrromnie nędzna! Prócz owego "podaj dalej" mam jeszcze inne zaległości... Wstyd... 

A więc... sto tysięcy lat temu, czyli pod koniec ubiegłego roku, dostałam - w ramach "podaj dalej" - piękny zestaw ocieplaczowo - świąteczno - kubkowy od Mru Mru, która zamieszkuje wraz ze swoim blogiem W Pokoju Na Poddaszu. Szaliko - zawijacz porwała od razu moja Mama, ech... 


Zwracam uwagę zwłaszcza na rzecz bliską memu sercu, a więc kubek na kawę przy bransoletce! No i jeszcze porcelankowe filiżanki - kolczyki na herbatę. Zapewniam Was, że w każdej filiżance leży apetyczny, maleniuni plasterek cytryny! A to ci zestaw!! Pyszota!



Takoż pod koniec ubiegłego roku otrzymałam też kolejne, tym razem łuckowe "podaj dalej", wyszperane i wydziałane spośród jej blogowych Gatek i Szmatek. Poduszeczka na igły właśnie w użytkowaniu, za chwilkę pokażę do czego. Arbuzowe papierki już poszły w świat na kartkach. A kolczyki w zieleni miały premierę w Wigilię, fioletowe jeszcze czekają na swój pierwszy występ. 




Kto chętny na moje "podaj dalej", zapraszam ciepło:-)
Pierwsze cztery osoby, które wyraźnie wyrażą taką chęć w komentarzu pod postem, obsypię garścią przydasi takich i owakich oraz czymś wychałturkowanym z wielkim zacięciem i dużym wkładem serca:-) 

Dla porządku przypomnę tylko, iż udział w "podaj dalej" zobowiązuje do ogłoszenia u siebie (po otrzymaniu swojej niespodzianki) własnego "podaj dalej" i obprezentowaniu dwóch osób. Z wysyłki "podaj dalej" należy się wywiązać w ciągu roku. 

A do czego służy mi poduszeczka na igły od Łucki? Trzymam w niej igły, gdy nie robię takich oto rzeczy... Na przykład takich oto rzeczy... czyli.... 

TRA TA!!!!!!!!

Pierwsza Kartka Wielkanocna A.D. 2014




I coś pozawielkanocnego, na Dzień Mamy może...


Ależ Was zanudziłam chyba... Zaobrazkowałam... Przepraszam:-)

Pozdrawiam serdecznie z pięknie deszczowego Goleniowa:-)
Edyta z Kubkiem Kawy 

poniedziałek, 17 lutego 2014

Miau!!!

Ależ dziś święto! 
Ba! 
To święto przez 
wielkie 
Ś  

Międzynarodowy Dzień Kota

Byłby to dzień w naszym domu chętnie i hucznie obchodzony! Oj, byłby! 
Ale ciężko będzie poświętować. Bo i jak? 
Może jakiś przepyszny torcik ze szprotów? Może jakiś rozkoszny tuńczyczek w oleju? Może rozkoszna skórka od parówki, fantazyjnie ułożona w kształt kociego pyszczka lub myszki? Może... 
Niestety Tygryssa Tygrysowicz de domo Sierściuch jada jedynie suchą karmę. Z mokrej wypija sosik., wzgardzając samym mięsiwem. Czasem łyk chudej śmietanki. Czasem woda z groszku w puszce. I to by było na tyle. 
Niekiedy, ale jest to bardzo rzadkie niekiedy, jej nos wyczuje w oddali plasterek wędliny na kanapce i wówczas reszta kota podąża za nosem w pośpiechu. Podąża, podąża i okrąża niecierpliwymi kołami wędlinę wraz z kanapką oraz kanapkę wraz z jej posiadaczem. Następuję szybkie dzielenie się wędliną (to z uwagi na niecierpliwy "ryk" głodnego na śmierć kota), po czym Tygrysica dopada do małego kawałeczka mięsiwa i... otrząsaniu z obrzydzeniem łapek nie ma końca. Kotto wycofuje się szybko i z wielkim niesmakiem na pyszczku. Z tychże właśnie przyczyn torcik ze szprotów, tuńczyczek w oleju i tak dalej odpadają. 

Jak więc świętować taki dzień? Może ekstra kwadrans noszenia na rękach po mieszkaniu, co sprzyja oglądaniu i podglądaniu wszystkiego co powyżej poziomu Jej Sierśiuchowości? Może dodatkowa zabawa białą myszką z dzwoneczkiem na ogonku? A może kwadransik ukochanego biegania za światłem latarki? Może garść dużych spinaczy? Metr sznurka lub kolorowej wstążeczki? Albo drapanie śrubokrętem za uchem? 

Jakiś prezencik na pewno się znajdzie dla Ostatnio Bardzo Zapracowanego Kota. U nas już wielkanocnie się dzieje i Tygryssa baaaardzo pomaga. Bardzo, a bardzo. Tak bardzo, że wczoraj było nawet symboliczne trzepnięcie kapciem w pasiastą pupę. Widok obrażonego pyszczka bezcenny.

Tygryssa w pracy czyli próba upolowania nożyczek (bo tak pięknie brzęczą) ... 



Kocie prace trwają do późnych godzin wieczornych.
Próby przechwycenia nitek i nożyczek zawsze w toku. 
Czujność zachowana 24 godziny na dobę skutkuje wyczerpaniem, które potrafi gwałtownie i znienacka narastać, i dopaść kota zupełnie niespodziewanie.  



Wyczerpanie Kotta zaczyna się tu... 



... a kończy tu...



"W ogóle cię nie słyszę!" czyli obrażona Jej Sierściuchowość 



"No to chociaż wyprasuję pościel... drugi raz... grrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr..."



Wszystkim kotom!! 

Wszystkim znanym mi kotom, a więc

Terrorystce Maszy
Licznej Kociej Gromadzie na Słowackiego
Wielkiej Sztuce Kota z Golczewa
Fince Podkradającej Psie Jedzenie z Puszki
Ryśkowi i Diablo z Rzeszowa
Boskiej Venus

i wszystkim Waszym Kotom, których nie znam, a które lubię:-) 

i wszystkim kotom w ogóle,
które lubię

składam wielkie świąteczne 

MIAU!!!!!!!!!!!! 


Edyta z Kubkiem Kawy

ps. Oczywiście, przy okazji taaakiego święta, pozdrawiam wszystkich Dumnych Służących Kotów, zwanych oficjalnie Właścicielami. 

ps. I pozdrawiam także Dumnych Właścicieli Psów! Psy też są boskie!! Znam z szesnastoletniej praktyki:-) 



piątek, 14 lutego 2014

Jeżeli kochać...

"Jeżeli kochać to nie indywidualnie.
Jak się zakochać to tylko we dwóch. 
Czy platonicznie pragniesz jej, czy już sypialnie, 
niech w uczuciu wspiera wierny cię druh!" 

Tak chyba, mniej więcej, napisał Przybora. Taki peanik na cześć trójkąta uczuciowego? A może uczucia w ogóle są tak wielkie, że zmóc je można tylko wespół, w zespół? Od kilku dni ta piosenka chodzi za mną. Pewnie, czuj duch!, romantyczna strona duszy próbowała przyszykować się na dzisiejsze święto. I jeszcze cichutko śpiewał mi Łazuka, że "to była miłość niełatwa, oj niełatwa, a co do tego...". 

Ogólnie rzecz ujmując, mało romantycznie zostałam nastrojona przez Starszych Panów, ich w duszy mej graniem,  na dzisiejsze święto... A nawet nieco uszczypliwie, z przymkniętym okiem. 

Ale tak nie można w Walentynki! Nie wypada! I nie poddałam się!!

Z samego rana zapodałam sobie odrobinę Joe Cocker'a i "You and me", potem szczyptę Joe Dassin'a, potem patriotycznie sięgnęłam "Kocham cię jak Irlandię" i takie tam inne... Ku rozpaczy sierściucha nawet zaczęłam śpiewać. O! Przepraszam. "Śpiewać"!! Potem upiekłam ciasteczka czekoladowe dla dzisiejszych gości i wreszcie przyszłam do Was żeby...

z wielkiej sympatii walentynkowo wyprzytulać
 kto tylko chętny
:-) :-) :-)
i obrzucić odrobiną serca
:-) :-:-)


Takie kartki wypuściłam z początkiem tygodnia, na bardzo szybko, choć oczywiście z ogrrrrromną dozą uczucia dla Szanownych Adresatów!


Przeszperałam też mój bazgrolnik, pamiętałam, że gdzieś mam coś takiego...


... czym w praktyce, jako ZAWSZE BARDZO OSTROŻNA OSOBA, nie do końca się kieruję. To znaczy zgadzam się z tym bardzo, a bardzo!, ale głównie w teorii. I oczywiście także wtedy gdy, jako BARDZO MĄDRA OSOBA, komuś coś radzę:-) 

Tuż obok bazgrolnik ma wklejoną karteczkę z fragmentem z Blake'a:

" Nie próbuj mówić o miłości,
Bo ona w słowach się nie mieści,
Jest jak wiatr: cichy, niewidzialny,
Co tylko czasem zaszeleści."


I także uszczknięte z boskiego czasopisma z czasów prehistorycznych polskiej prasy dla młodzieży, z "Filipinki": 

"Miłość. Gdyby nauczyć jej dzieci, nie byłoby nieszczęśliwych dorosłych."


Ale dość już pochmurnie, szaro - buro i wręcz deszczowo! Walentynkować należy radośnie i przyjemnie!

Mama i ja dostałyśmy dziś rano po pięknym bukiecie walentynkowym! Powiadam Wam, to jest przyjemność! I to tak całkiem z zaskoczenia! Wielkiego! Jak to leci... "Wszystkie Ryśki to fajne chłopaki"? Zgadzam się w całej rozciągłości! Nasz rodzinny, powinowaty (bo mąż kuzynki) Rysio przeleciał skoro świt z bukietem tulipanów fioletowych dla Mamy i bukietem róż różowiastych dla mnie. Och... Wszystkie Ryśki to fajne chłopaki!!!

Niektórzy oczywiście bojkotują święto...


... jednocześnie utrudniając wszelkie prace przedwielkanocne. Często nawet, owi niektórzy, posuwają się do tego, że anektują siłą - i oczywiście podstępem - na chwilę porzucone przedmioty, woreczki i kartony...


... a następnie okupują je bezprawnie godzinami. I to, co oburzające!, ku uciesze ogółu.

Walentynkowe plany na wieczór? Jeśli nic się nie wydarzy to kawa inka z pianką i "Błękitny zamek" L.M.Montgomery, jak na starą pannę przystało:-) A co!!:-) Choć duchowo się nie czuję, ale pewnie niektórzy tak mnie widzą:-) Staropanieństwo, jak i starokawalerstwo, to stan ducha, nie matrymonialny. Taką mam sprytną teorię.
Miałam w liceum koleżankę, która już od urodzenia była starą panną. Wyszła za mąż za przedniego młodzieńca, ma fajną córkę, ale starą panną pozostała na wieki. Ale jestem złośliwa norka... Jak to stara panna:-))) Muszę to jednak przemyśleć:-)

Pozdrawiam bardzo ciepło, bardzo serdecznie i bardzo walentynkowo!
Edyta z Kubkiem Kawy

PS. A mój internet dalej głupieje i mnie wyrzuca, i wyrzuca, i wyrzuca... Niniejszy wpis zajął mi, skutkiem owego wyrzucania, ponad dwie godziny! I nawet wespół, w zespół nie da się tego zmóc...

Ach! Zapomniałabym! Oczywiście w dniu imienin Walentego, w Walentynki apeluję:

KOCHAJMY SIĘ!

ZAKOCHUJMY SIĘ! 

SYMPATYZUJMY! 

Sympatyzując z Wami, padam do nóżek
Edyta z Kubkiem Kawy








niedziela, 2 lutego 2014

Jabłecznik Mirelki czyli coś boskiego na niedzielę

Oficjalna nazwa ciasta brzmi podobno: jabłecznik serowy. Jednak, jako że otrzymałyśmy przepis od mojej kuzynki Mirelki, ciasto zostało ochrzczone nowym, obowiązującym w naszym domu, mianem. 
I tak, polecam bardzo serdecznie, rozpływający się w ustach, lekki, pyszny na ciepło i na zimno, a przy tym szybki i prosty w wykonaniu...


Jabłecznik Mirelki




Oczywiście nieco zmodyfikowałam przepis, tak bym nie musiała ważyć lub mierzyć, na przykład, ilości serka homogenizowanego czy margaryny. To z lenistwa:-). Jednak przede wszystkim, za pierwszym razem musiałam za mocno naciągać ciasto na jabłka, zbrakło mi go nieco. A poza wszystkim, zawsze daję mniej cukru niż to przewiduje jakikolwiek przepis. Lubię słodycze, ale ciasto nie może być za słodkie i już. 


I tak na blachę wielkości ok. 23 x 37 cm potrzebujemy:

- 3 i 1/3 szklanki mąki pszennej
- 2 serki waniliowe Danio (czyli ok. 250 g serka, nie pamiętam dokładnie wagi Danio)
- 250 g miękkiej margaryny lub takiegoż masła
- 1/2 szklanki cukru pudru
- 2 czubate łyżeczki proszku do pieczenia
- 2 czubate łyżeczki cukru waniliowego
- szczypta soli
- 7 - 9 jabłek, zależnie od wielkości. Najlepiej kwaskowych, najlepiej szara reneta. 

Mąkę mieszamy z cukrem pudrem, cukrem waniliowym, proszkiem do pieczenia i solą. Dodajemy serki i mieszamy całość widelcem. Dodajemy miękką margarynę pokrojoną w kostkę, dobrze wyrabiamy ręką. 

Jabłka obieramy, przekrawamy na pół, wydrążamy gniazda nasienne.

Ciasto dzielimy na dwie części, z czego jedna powinna być nieco większa od drugiej. 
Bierzemy dwa kawałki papieru do pieczenia, na obu zaznaczamy wielkość blaszki (wkładając papier do blaszki i odciskając na nim krańce dna). Na jednym papierze rozwałkowujemy, lub rozprowadzamy ręką (co jest dużo łatwiejszą wersją) mniejszą część ciasta, równo z wyznaczoną wielkością blaszki i wkładamy je (na owym pergaminie!) do blaszki. 



Na ciasto, brzuszkami do góry, wykładamy połówki jabłek. Można posypać cynamonem.



Na drugim pergaminie rozwałkowujemy większy kawałek ciasta, wychodząc około 1 cm poza zagiętą linię, którą wyznaczyliśmy przez odciśnięcie dna blaszki. Przenosimy ciasto. Nad blaszką odwracamy papier do dołu ciastem, kładziemy je na jabłkach i delikatnie ściągamy papier. Dociskami brzegi górnej warstwy do spodniej warstwy ciasta. 



Pieczemy ok. 45 minut w 180 stopniach. Posiadacze termoobiegu w swoich piekarnikach pieką w 160.

Wyciągamy z piekarnika i solidnie posypujemy cukrem pudrem. Otrzymujemy widok z lotu ptaka na Tatry a raczej na coś mniejszego, może Bieszczady?



I teraz następują chwile pełne rozpasanego hedonizmu... 
Parzymy pyszną kawę, wlewamy ją do przytulnego kubka z duszą, dodajemy kapkę mleka. Wykrawamy kwadracik ciasta z jednym jabłkiem i kładziemy na talerzyk. Siadamy na kanapie, przysuwamy do lewego boku kota, w zasięgu prawej ręki mamy na stoliku talerzyk z ciastem i kawę. W fotelu, po drugiej stronie stolika, sadzamy kogoś bardzo lubianego, a przed nim stawiamy drugi talerzyk z ciastem i kawę. W przypadku braku drugiego kota, obdarzamy dodatkowo miłym słowem lub ewentualnie obdarzamy na kwadrans własnym przybocznym kotem (jeśli kot zechce!). Wyciągamy rękę po talerzyk... Widelczyk odcina pierwszy kawałek... Krótka podróż do ust... Mlask... Osiągamy stan kulinarnej nirwany... A gdyby tak jeszcze mieć gałkę lodów waniliowych... Mmmmmmmmmmm... 

Tak sobie myślę... Fajnie mieć kuzynki, prawda? Fajnie mieć fajne kuzynki!! Ja mam:-) Wszystkie co do jednej!!! Aż czasem sama sobie zazdroszczę... 

Smacznego życzę:-)

Pozdrawiam dzielnie niedzielnie:-)
Edyta z Kubkiem Kawy